Wyszedł z biura zaraz po szesnastej. Nie wyróżniał się z korporacyjnego tłumu.
Na nogach jeansy. Buty brązowe, zamszowe. Niebieska koszula, ale z tych tańszych. Nie za chudy, nie za gruby. Ot, mężczyzna około trzydziestki, jakich mija się co dzień setkami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Było piękne wiosenne popołudnie. Postanowił przespacerować się, mimo iż zwyczajowo pokonywał park w pędzie. Ostre słońce przyjemnie rozgrzewało. Nie wiedział, co nim kierowało, ale w pewnym momencie niesiony urokiem chwili, wyciągnął z plecaka notes oraz długopis. Pomyślał o Anecie z działu promocji. Usiadł na pobliskiej ławce i zaczął pisać:
gdybyś czasem o mnie pomyślała
nie w kontekście, lecz po prostu
gdybyś raz jedyny zaryzykowała
bez wahania, bez protestu
gdybyś była sobą i dla siebie
bez względu na tych co wokoło
gdybyś tylko chciała, choć niewiele
choć troszeczkę
byłabyś mi
całym
niebem
wreszcie
Rozpierała go duma, nie spodziewał się, że w jego biurowej duszy może egzystować jakakolwiek forma artyzmu. A tu proszę! Co też promienie słoneczne mogą zrobić z człowiekiem. Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że może to choroba. Udar jakiś czy co. Zdecydował się nie ryzykować. Wrzucił wszystko z powrotem do plecaka i pognał do samochodu.
W siedzibie głównej NASA trwała narada sztabu kryzysowego. Generał Button, pozornie spokojny, w głębi czuł ciężar powierzonego mu zadania. Świadomość konsekwencji ewentualnego niepowodzenia przyprawiała go o dreszcze. Jeżeli zawiedzie, los planety zostanie przesądzony. Dwie gigantyczne asteroidy zmierzały w stronę Ziemi, uderzenie miało nastąpić za 24 godziny, a on wciąż nie wiedział, jak je zatrzymać. Jak na razie udawało się utrzymać całą sytuację w ścisłej tajemnicy, ale jak długo? Ile jeszcze minie czasu, zanim dowiedzą się media?
Te wszystkie troski sprawiły, że ktoś obcy, widząc zdjęcia wojskowego sprzed tygodnia i obecne, nie rozpoznałby na nich tej samej osoby. Postarzał się o dziesięć lat w dziesięć dni. Najbardziej tęgie głowy próbowały opracować plany ratunku, na próżno.
- Pomysły! Czekam na pomysły! - wykrzyczał w desperacji Button. – Jeżeli nie zrobimy czegoś w ciągu 12 godzin, będzie za późno!
Na sali panowała jednak grobowa cisza. Starannie wyselekcjonowana grupa dwunastu najinteligentniejszych ludzi na Ziemi nie miała nic do powiedzenia, wtedy drzwi otwarły się z hukiem i do pomieszczenia wpadł Ray. Techniczny mózg całej operacji.
- Mam! Wiem, jak możemy ocalić świat – wykrzyknął podekscytowany.
- Mów zatem do ciężkiej cholery! - żywo zareagował Button.
- Krzysztof Gazela z Polski. On jest kluczem!
- Kto, do ch..?!
Jelonek zaparkował swojego starego volkswagena przy bloku. Zabrał z bagażnika dzisiejszy niezbędnik. Była środa. Oznaczało to jedno - Liga Mistrzów, a w związku z tym piwko i popcorn. Kiedy już przebrał się w trójpasiasty strój sportowy i w zasięgu ręki miał wszystko, co mu na tę chwilę było potrzebne, by się czuć szczęśliwym człowiekiem, włączył telewizor. Właśnie drużyny wychodziły na stadion. Zaraz po pierwszym gwizdku otworzył pierwszą puszkę. Poprawiając się na fotelu, trącił misę popcornu. Zawartość z niezwykłym rozmachem rozsypała się po całym pokoju. Padł na kolana w desperackiej próbie ratowania resztek. W pewnym momencie zgasło światło.
- No nie – pomyślał – nie dość, że się wysypało, to jeszcze meczu nie obejrzę. Niech to zaraza!
Niesiony jednak instynktem, po omacku dalej walczył z rozsypaną zawartością miski. Przemierzył już pół pokoju, gdy natknął się na but. To nie był jego but. Skórzany, z twardym podbiciem. Przesuwając się ku górze, wyraźnie wyczuwał kształ nogi. Kiedy docierał do miejsca, gdzie musiałby zdecydować, czy chce dalej brnąć na północ mignęło światło, ktoś krzyczał coś po angielsku. Założono mu worek na głowę. Poczuł ukłucie w pośladek. Szamotał się krótką chwilę lecz finalnie opadł z sił.
Drogę pamiętał jak przez mgłę. Pojedyncze cienie, kilka dziur w jezdni, na które najechali. Następnie znowu ciemność, odór własnego moczu i cisza. Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Kiedy się ocknął, poczuł zapach kurzu wymieszanego z wodą. Brzęk metalu wkoło, narastające kroki. Dźwięk odsuwanego krzesła, kroki zamilkły. Zdjęto mu kaptur. Oślepiło go, wzrok odzwyczajony od słońca potrzebował kilkunastu minut, aby się przystosować. Pot zalewał oczy. Naprzeciw niego siedziało dwóch mężczyzn. Jeden miał na sobie szyty na miarę mundur, na którym znajdowało się mnóstwo medali. Drugi, w okularach, nie dbał zbytnio o swoją aparycję. Flanelowa koszula, lekko wytarte jeansy, trampki. Obaj nosi identyfikatory. Siedział zbyt daleko, by dostrzec ich nazwiska wyryte w plastiku, ale wyraźnie widział jedno słowo - NASA. Rozejrzał się nerwowo. Tuż za nim stało czterech drabów. Czarne garnitury, okulary przeciwsłoneczne, słuchawka w uchu. Wypisz wymaluj – Men in Black. Po przeanalizowaniu sytuacji postanowił odrdzewić swój dawno nieużywany angielski.
- Panowie, o co chodzi? To jakaś pomyłka! - Zaskoczyło go, jak płynie wypowiada każde słowo.
- Nie, panie Krzysztofie, to nie pomyłka – odezwał się człowiek z upodobaniem do flaneli. – Niezwykle mi przykro, że tak pana potraktowano, jednakże ludzie otrzymali jedynie rozkaz, by pana przywieźć, nie mogliśmy im zdradzić, kim pan jest na prawdę.
- A kim jestem? – Było to jedyne pytanie, które przyszło Jelonkowi do głowy.
- A właśnie, proszę wybaczyć. Ja nazywam się Ray, jestem głównym inżynierem NASA, a to generał Button. Pan zaś, cóż…
- Pięknie wygląda Ziemia o tej porze roku marsjańskiego – wypowiedział rozmarzony Xael, spoglądając przez wąskie okienko swego statku kosmicznego.
- Masz rację, zaiste zbyt piękny dom posiada tak plugawa rasa – zaczął filozofować drugi z kosmitów, Zeih.
- Szkoda, że nie mamy czasu, by spędzić na tej planecie trochę czasu, ale może dalibyśmy im choć cząstkę geniuszu, Zeih?
- Dobrze, obdarzymy jednego z nich Darem. Dzięki otrzymanej wiedzy i intelektowi będzie mógł zmieniać rzeczywistość. Ale kto będzie godzien takiego zaszczytu?
- Nie pomyślałem o tym. Ale przecież Dar zmienia każdą istotę, staje się ona Darem. Wybierzmy więc kogokolwiek. Nad jakim obszarem teraz się znajdujemy?
- Polska, podług ziemskiej terminologii.
- Wypuść Dar, sam zdecyduje, do kogo trafi.
- … tym sposobem znalazł się pan w posiadaniu jednego z największych cudów wszechświata – Daru. Ponadmaterialny artefakt, którego do końca nie pojmujemy. Dzięki niemu jednak powstały piramidy egipskie, Imperium Rzymskie czy internet. Dozowany nam skąpo przez inne rozumne rasy. Próbujemy posiąść wiedzę, jak samodzielnie go wyekstrahować i ujarzmić, lecz do tej pory bezskutecznie. Sekret skrywany przez rządy na całym świecie od setek lat. Wszyscy chcą go zdobyć, a on wybrał pana.
- Czyli moja ostatnia błyskotliwość… - zaczął Jelonek.
- Tak, nie jest pan tak inteligentny, to Dar zaczyna się uaktywniać. Pełne zaadaptowanie trwa około roku, ale nie możemy czekać tak długo. Ziemi grozi zagłada. Rychlej niż może pan przypuszczać. Korzystając z technologii, jaką pozyskaliśmy z statku rozbitego w Roswell, przyspieszymy ten proces. Dar pozwoli nam uratować ludzkość.
Na szkoleniu z podstaw radzenia sobie ze stresem i emocjami, które przebył Krzysztof w ostatnim tygodniu, nie przewidziano chyba takiego scenariusza, bo Jelonek trząsł się jak galareta i nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Nie powiedział więc kompletnie nic.
Generał Button skinieniem wydał rozkaz tajniakom. Od razu zrozumieli, o co chodziło. Wzięli Jelonka za bary i wyprowadzili z dużej sali. Umieścili go w całkiem przytulnym pomieszczeniu z łazienką. Zamknięty w komfortowej celi mógł się najeść, wziąć prysznic i przebrać. Cały czas słyszał w tle dźwięk łopat helikopterów latających nieustannie. Po godzinie drzwi się otwarły i Ray wszedł do pokoju. - Skończyliśmy montować urządzenie. Do dzieła.
Gdy z powrotem znalazł się w wielkiej, pokrytej przyrdzewiałą blachą puszce, jego oczom ukazała się przedziwna machina wysoka na trzy metry, o kształcie torusa, średnicy około dwudziestu metrów. Z zewnątrz pokryta przezroczystą materią, w środku której tańczyły gęsto upakowane uzwojenia. Poprzez specjalnie na tę okazję wyprodukowaną platformę można było dostać się do środka obiektu, gdzie znajdował się fotel, który śmiało można wykorzystać jako rekwizyt w horrorze. Metalowy, z grubymi pasami na rzepę, by unieruchomić ręce i nogi. Dodatkowy pas na czoło. Sceneria niczym z filmu Obcy nie dodawała otuchy.
- Krzesło elektryczne, normalnie krzesło elektryczne… - Zamyślił się Krzysztof.
Widząc nietęgą minę Jelonka, Ray postanowił choć trochę go uspokoić:
- Przepraszam za warunki. Mamy niewiele czasu. Pozwól za mną. – Wraz z Gazelą podeszli do fotela. – Oto generator promieniowania Xwzb/01/2/Kq, który spowoduje, że twoje ciało stanie się milion razy bardziej podatne na Dar, niż ma to miejsce dzisiaj. Wszystko odbędzie się bezboleśnie.
- Skąd to możecie wiedzieć, skoro nikt do tej pory nie był na moim miejscu? - słusznie zapytał wybraniec.
- Przejdźmy dalej..
Ray wytłumaczył cały proces. Unieruchomiwszy go na fotelu, uruchomiony zostanie generator, która zacznie obracać się z prędkością dźwięku. Spowoduje to wygenerowanie podatności na Dar. Pracownik biurowy nie mógł tego zrozumieć, ale faktycznie coś z tym Darem musiało być na rzeczy, bo przynajmniej znał sens większości słówek.
Rozmowę przerwało im pojawienie się generała Buttona. Wraz z całym sztabem zajęli miejsca na przygotowanej, przeszklonej loży trochę powyżej umiejscowienia – jak to Krzysztof pieszczotliwie nazwał – sali tortur..
Jelonek znalazł się na stanowisku. Nawet się nie bronił. Zdawał sobie sprawę, że ucieczka jest daremna. Po pierwsze – armia gdzie tylko sięgnąć wzrokiem, po drugie - dokąd miałby uciekać? Po trzecie - nawet jeśli zwieje, to i tak Ziemia przestanie istnieć, czyli wolnością się wiele nie nacieszy. Pożegnał się więc z dotychczasowym, błogim i nudnym życiem, a następnie zamknął oczy.
- Ray! Coś jest nie tak, jego mózg odrzuca Dar - drugi z koordynujących proces naukowców wykrzykiwał przestraszony.
- Pokaż. Fuck! Dar jest zbyt świeży, ale nie mamy czasu. Fuck! Zwiększ zakres alpha o tysiąc jednostek.
- To mu ugotuje mózg!
- Nie mamy wyboru. Wykonać.
Maszyna wirowała coraz szybciej, w powietrzu unosił się zapach spalonych włosów. Po trzydziestu siedmiu minutach proces się zakończył.
Niepewni tego, co przed chwilą zaszło, Ray, generał Button i cała reszta podeszli do Jelonka.
- Nie wygląda to dobrze… Żyje? – zapytał ktoś z obecnych.
Krzysztof w miejscu, w którym kiedyś rezydowały włosy, miał teraz nadpalone, pojedyncze kępy rzadkich włosków. Brwi już nie miał, jako i zarostu. Krwawiły mu uszy, oczy i dziąsła. Na dodatek ten śmiech, śmiech szaleńca. Wcześniej został już uwolniony przez obsługę, dlatego po odzyskaniu przytomności zerwał się na równe nogi i zaczął biegać w tę i z powrotem.
Żołnierzom udało się go przygwoździć do ziemi. Zaaplikowano mu serum, na skutek którego nie mógł się ruszyć. Umyto go, sprowadzono lekarza. Medyk nie zdążył nawet otworzyć torby, a Jelonek stał już na nogach i wszelkie rany w oka mgnieniu się zabliźniły.
- Wnoszę, iż zastosowano wobec mego bytu środek mający na celu pozbawienie mnie możliwości wyrządzenia sobie krzywdy. Chciałem za ten gest podziękować. Jednakowoż, o ile nie myli mnie pamięć mająca swe korzenie jeszcze za czasów, gdy byłem żałosnym pokraką – Krzysztofem Gazelą - pragniecie państwo ze mną współpracować, aby tym samym oddalić widmo zagłady – przemówił Gazela.
- Yyy… tak, zgadza się - wyjąkał zmieszany Ray. - Jak pragniesz, by się do ciebie zwracać?
- Mówcie mi po prostu Dar. Zatem czy ktoś mógłby mnie wprowadzić?
Dar wysłuchał uważnie wszystkiego, co Ray miał do powiedzenia odnośnie zbliżającej się apokalipsy.
- W czym problem? - zapytał Dar wyraźnie znudzony.
Zebrani popatrzyli po sobie.
- No co? Przecież zwykły dematerializator cząstek załatwia problem. Pod jego wpływem obiekty zamieniają się w pojedyncze atomy rozsiane na dużej przestrzeni. Dwie godziny i po sprawie.
Generał Button wprawdzie nie zrozumiał zbyt wiele, ale był wojskowym. Nauczono go działać.
- Co będzie potrzebne?
Na życzenie Daru sprowadzono z tajnych baz wojskowych komponenty potrzebne do wytworzenia dematerializatora cząstek. Generał Button nadzorował przygotowania do startu prototypowego wahadłowca Mustang, który miał wynieść swego rodzaju działo na orbitę.
Idealnie, w końcu Dar to Dar, po dwóch godzinach od rozpoczęcia prac dematerializator był gotowy. Załadowano go na pokład wahadłowca. Dar, jako jedyna istota zdolna się nim posługiwać, musiał lecieć wraz z załogą.
- Huston, Huston mamy problem. – Zgłosił pilot wahadłowca.
- Tu Huston, o co chodzi Mustang?
- Dar stwierdził, że przy aktualnych koor, kooro, korodo, fuck! No, że nie zdążymy strącić obu asteroid, jeżeli będziemy lecieć tak, jak lecimy i że musimy wzlecieć wyżej, ale nie mamy wystarczająco dużo tlenu.
- Mustang, z tej strony generał Button. Panowie, nie będę was oszukiwał. Jak wiecie los ludzkości jest w waszych rękach. W tej chwili ten los jest bezpośrednio związany z waszą śmiercią. Tak, jeżeli polecicie tam, gdzie mówi Dar, zginiecie, ale przetrwa Ziemia. Wasze rodziny, przyjaciele. Proszę więc w imieniu wszystkich ludzi - dajcie z siebie wszystko.
- Tak jest!
- Jeszcze około dwóch minut lotu – zakomunikował Dar. – Dwie minuty, a następnie pozbawimy te bezwolne głazy możliwości kształtowania przeznaczenia.
Nikt go nie słuchał, jego towarzysze zdawali sobie sprawę, że to ostatnie chwile ich życia. Jedni płakali, inni z uśmiechem wspominali przeszłość. Nie miało to już wielkiego znaczenia.
Rosnące w oczach asteroidy wyglądały złowieszczo. Ostre krawędzie, gejzery trujących gazów. Właściwie brakowało jedynie, by siedziała na nich kostucha i śmiało taki obraz wygrałby w konkursie na najstraszniejszy widok, jaki można sobie wyobrazić.
Dar ze stoickim spokojem, przy pomocy skonstruowanej przez siebie na tę okazję konsoli, wycelował podwieszone pod wahadłowcem działo. Świsnęło. Mustang wpadł w rezonans. Przez kilka sekund na zewnątrz zapanowała ogromna jasność. Kosmonauci zamknęli odruchowo oczy. Potem wszystko wróciło do normy, żadnego śladu po tym, co zaszło, ale co najważniejsze, żadnego śladu po asteroidach.
- Huston, tu Mustang. Obiekty zniszczone, powtarzam - obiekty zniszczone! Żegnajcie Huston…
Ostatnie słowa pilot wypowiadał praktycznie szlochając.
- Nie jako dowódca, a jako człowiek, pragnę ci podziękować, Darze, za to, że dzięki tobie udało się uratować moją rodzinę. Darze? Dawny Jelonek zdawał się jednak nie słuchać. Majstrował coś przy swojej konsoli.
- Nie możesz później wyrazić swojej wdzięczności? Zajęty jestem – odparł w końcu.
- Ale… - zmieszał się dowódca – niebawem zabraknie nam tlenu.
- A niby po co przerabiam dematerializator na generator tlenu?
- Aa, chyba że tak. - Nic lepszego nie przyszło mu do głowy. – Huston, Huston zmiana planów. Wracamy!
Podczas wchodzenia w atmosferę okazało się, że wahadłowiec będący prototypem ma poważną wadę układu sterowania. Dar wziął się za naprawę. Na nieszczęście, gdy znajdował się sam na sam z potęgą hydraulicznych zaworów, w wyniku szarpnięcia statku spadł mu na głowę jeden z elementów stracił przytomność.
Próba obudzenia Daru spełzła na niczym, zrazu stało się jasne, że dojdzie do wodowania. Pozostali członkowie Mustanga rozpoczęli przygotowania do manewru. Ray przeliczył kąt podchodzenia oraz miejsce, w które wahadłowiec powinien uderzyć w taflę wody.
Krzyk, wysoka temperatura, zapach palonych tworzyw sztucznych, wreszcie dym, woda i huk. Dzięki doświadczeniu załogi udało się przeprowadzić całą procedurę w taki sposób, by zminimalizować straty. Wszystkich wydostano z wraku i przewieziono do tajnego szpitala wojskowego.
- Doktorze, co z nim? - zapytał Ray.
- Obrzęk mózgu w rejonie rezydentnym - odparł lekarz.
- Co to jest rejon rezydentny?
- To obszar mózgu niewykorzystywany przez większość ludzi. Jedynie garstka ludzi, których nazywamy geniuszami, potrafi się do niego odwoływać. Einstein, Hawking. W przypadku Jelonka cały ten rejon zajmował Dar.
- Zajmował? - zapytał zaciekawiony Ray.
- A tak, zajmował. W wyniku komplikacji medycznych Dar uznał, iż to ciało jest zbyt słabe. Nie podoła jako nosiciel. Dar rozmył się w przestrzeń. W żaden sposób nie możemy go kontrolować. Prawdopodobnie wróci do swego źródła, gdziekolwiek to jest. Jelonek, hmm, w sumie coś mu się należy. Przeniesiemy go do kliniki prezydenckiej i powinien wyjść z tego. Przy odrobinie szczęścia bez szwanku.
- Ale – włączył się generał Button – on poznał wiele tajemnic. Może jednak…
- Spokojnie – odparł Ray. – Technologia zdobyta w Rosswel pozwala nam na nadpisywanie ludzkiej pamięci. Wszczepimy mu wspomnienie. Ha! Mam pomysł!
Krzysztof Gazela obudził się. Kac morderca nie odpuszczał ani na chwilę. Mężczyzna próbował sobie przypomnieć, gdzie był przez ostatnie dni. Pamiętał jedynie, że wziął wolne, aby odpocząć, zaopatrzył się w prowiant, zaczął oglądać mecz. Potem luka. Siedzi w barze. Spotyka Anetę. Luka. Taniec. Luka. Inny bar, Aneta. Luka. Ranek, Aneta robi śniadanie. Idą w miasto. Luka. Tu i teraz.
- Hmm, może wiele nie pamiętam, ale to był chyba całkiem niezły urlop – pomyślał.
Ubrał się, ogarnął z lekka i poszedł do pracy. Jego poczucie własnej samooceny spadło. Aneta zachowywała się, jakby nic się nie stało. Zwykłe cześć, jak gdyby nigdy nic. Chciał ją pocałować, jak wczoraj, na co ona wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Zboczeniec! - rzuciła na odchodne.
- Cóż – zamyślił się Jelonek – i tak zostaną mi wspomnienia. Jedyna rzecz, której nikt mi nie może odebrać.
Kserokopiarka zaczęła pracować na pełnych obrotach. W przerwie coś go zaswędziało w głowie. Popatrzył przez okno na ulice pełne ludzi, na reklamy, na kieszonkowca, który właśnie zdobył kolejną torebkę. Wyciągnął jedną z kartek i ołówkiem napisał:
kiedy bohaterowie uznają,
że sił już nie mają
bo zepchnięto ich z piedestału
postumentów chwalebnych przecież
i tak większości się nie stawia
kiedy autorytety zamilkną
w chaosie rozmów i dźwięków
wydawanych przez idoli- cielców
z plastyku oblanego złotem
i skazańcy wreszcie dostrzegą
że kamienia na górę wtoczyć się nie da
że wtaczać nie ma sensu
bo nawet gdyby wierzchołek obniżyć
to głaz i tak drugą stroną zleci
kiedy mordercy pójdą do nieba
a sprawiedliwi udławią się siarką
aniołowie wbiją na pal piekielne zastępy
w imię ostatecznego pokoju
i woda zacznie palić, ognia szukać
będziemy na pustyni
kiedy wmówią Ci Ciebie i prawa narzucą
wybiorą Ci władcę nad duszą
uwierzysz, że dla Twego dobra
na każdym kroku czają się w oknach
będziesz szedł za nimi, choć
nogi będą od tempa krwawiły
kiedy w tłumie, ludzi już nie znajdziemy
wtedy zobaczysz człowieku
cywilizację wolności XXI wieku
Przestało swędzieć. Coś pękło. Ból głowy i wszystkie dolegliwości minęły. Popatrzył na napisane przed chwilą brednie, których już nawet nie rozumiał. Zmiął kartkę i wrzucił ją do kosza. Wrócił do swoich obowiązków. Zostały mu jeszcze cztery godziny.