Jelonek i zguba Stalina

Krzysztof Gazela tego ranka nie miał zbytniej ochoty wstawać z łóżka. Raptownie wyrwany z weekendowej błogości, walczył o każdą dodatkową sekundę w pieleszach. Właściwie według takiego scenariusza ...

Krzysztof Gazela tego ranka nie miał zbytniej ochoty wstawać z łóżka. Raptownie wyrwany z weekendowej błogości, walczył o każdą dodatkową sekundę w pieleszach. Właściwie według takiego scenariusza rozpoczynał każdy poniedziałek.

Dziś jednak stres potęgowała konieczność odwiedzenia biura notarialnego, w którym odczytany miał być testament, zdeponowany tam dziesięć lat temu, zmarłego niedawno wuja Bronka. Uczciwie trzeba wspomnieć, że pan Bronek nie tyle wziął i umarł, co po prostu wyszedł dnia któregoś, lat wiele temu, i dotychczas nie powrócił. W konsekwencji wielu przepychanek rodzinnych zapadła ostateczna decyzja, by uznać wuja za zmarłego, co dla rodziny wiązało się z konkretnymi gratyfikacjami natury pieniężnej. Jelonek nie liczył na nic szczególnego, specjalnie z wujem w dobrych relacjach nie był. Od dzieciństwa uważał go za pospolitego dziwaka. A to dlatego, że zdarzało się przyłapać wuja na dialogu, kiedy wkoło nie było żywej duszy albo po pijaku opowiadał niestworzone historie jakoby z swej młodości, kiedy powszechnie wiadomo, iż był typowym przedstawicielem polskiej wsi z pierwszej połowy XX wieku. Ba! Nawet nie dotarły tutaj echa wojen. Z biegiem lat wuj zaczął dostrzegać tę opinię w oczach młodego Krzysia. Narastała wspólna niechęć. Jednej tylko rzeczy Krzyszof nie wiedział – wujek Bronek widział w nim potencjał. Czuł, że jest właściwą osobą, by dokończyć to, czego on sam nie miał odwagi.

Po intensywnej, ośmiogodzinnej walce z kserokopiarką, Krzysztof udał się do biura notarialnego, by wysłuchać ostatniej woli wuja. Mimo uprzednich oporów, stwierdził z czasem, że była to najlepsza zadyma, jaką widział od lat. Rodzina wykłócała się albo o hektary, albo o to, dlaczego wujek Czesiek dostał dom, chociaż to awanturnik i alkoholik. Mało brakowało, a kuzynka Mariola i ciotka Monika stoczyłyby pojedynek na parasole. Takie tam rodzinne dramaty. Gazela czekał cierpliwie, aż w trakcie odczytu pojawi się jego imię i nazwisko.

Zgodnie z oczekiwaniami wuj Bronek nie zostawił mu nic specjalnego - kopertę, a w niej badziewny sygnet barwy złotej z wściekłoczerwonym kamieniem, wieńczącym ten festynowy artefakt. Chociaż tyle. Oczywiście nie było to prawdziwe złoto, a radziecki wyrób złotopodobny. Gazela uznał to za żart, finałową uszczypliwość ze strony Bronka, który w ten sposób chciał mu pokazać gdzie i jak głęboko posiada swojego siostrzeńca.

Nocą Krzysztof usnął szybko. Wyczerpany zmaganiami w pracy, późniejszymi korkami , a przede wszystkim koniecznością rozmowy z taką ilością rodziny naraz. Spał już kilka godzin. Śnił o plażach Zanzibaru, pełnych roznegliżowanych modelek. Te biegły ku niemu. Jedna, potknąłwszy się, poczęła zmierzać ku niemu jak dziki kot, ani na chwilę nie tracąc przy tym gracji. Już była pół metra od niego, gdy nagle obudził go dzwonek do drzwi. W progu stał pan złota rączka - Gabriel. Był to człowiek, który przyjaźnił się ze zmarłym wujem. Chodziły słuchy, jakoby w młodości dopuścili się kilku pół legalnych występków. Z czasem wszystko zatarło się, pozostały plotki. Jeżeli nawet tkwiło tam ziarno prawdy, to ludzkie usta tak go zdeformowały, że nie było sensu dociekać, co jest prawdą, a co mitem.

Słysząc naparzanie, Jelonek założył kapcie i ruszył ku wrotom do swego królestwa. Idąc przez korytarz, jego mały palec u lewej nogi został zaatakowany przez kant szafki – zaklął siarczyście pod nosem. Odryglował. Gabriel wpadł do pomieszczenia niczym błyskawica, nie siląc się na uprzejmości, czy chociaż pozory, by nie wyglądało to jak włamanie.

  • Czy jest ukryty, czy jest bezpieczny? - W jego głosie słychać było mieszaninę przerażenia i ekscytacji.

  • Piłeś? - zapytał zaskoczony Krzysztof.

  • Tylko jedno, nieistotne. Sygnet, który dostałeś od Bronka, ma niezwykłą moc. Pokaż mi go!

Krzysztofa zbiło to z tropu i bez zastanowienia wyciągnął z szuflady, która była przeznaczona na „rzeczy, których nigdy nie użyję, ale nie wypada wyrzucać", otrzymany spadek i wręczył go Gabrielowi. Chciał się pozbyć niechcianego gościa, a bezwartościowa ozdoba wydawała się stanowić niewielką cenę. Ten zaś położył sygnet na kuchence gazowej. Niebieskawy płomień przenikał radziecki produkt na wskroś. Zszokowany widzianym obrazkiem, Jelonek nie ruszył się z miejsca. Z jednej strony chciał dzwonić na policję, z drugiej, dał się zmanipulować chwili i oczekiwał nieoczekiwanego, niebanalnego rozwinięcia sytuacji, dreszczyku emocji. Po chwili Gabriel wyłączył kuchenkę.

  • Weź go. Zaufaj mi, jest chłodny.

Odzyskawszy trzeźwość umysłu, Gazela, mimo zapewnień Gabriela, postanowił jednak najpierw wrzucić sygnet pod strumień zimnej wody. Zasyczało, zawrzało. Następnie wziął pierścień do ręki, po czym zauważył, jak warstwa złotej farby się łuszczy i uwidacznia zwykły metal.

  • Miałeś rację, Gabrielu, iście niezwykłe to radzieckie złoto - przyznał Gazela z przekąsem.

  • Czy coś widzisz, czy jest coś na nim napisane? – dopytywał Gabriel nie dając za wygraną.

  • Faktycznie, po wewnętrznej stronie jest tekst, ale napisany cyrylicą. Nie umiem go odczytać.

  • Jest jeszcze kilku, którzy to potrafią. W polskiej mowie głosi on: „Proletariusze - łączcie się".

Krzysztof zaparzył herbatę, a w tym czasie Gabriel opowiedział historię o tym, jak Bronek znalazł sygnet w hotelu w Leningradzie. Sygnet miał należeć do samego Stalina, który to przybył do miasta w związku z obchodami zakończenia II wojny światowej. Bronek, uciekając tunelami przed milicją, ścigany za: włóczęgostwo, rozbój, kradzież beczki śledzi – chcąc zgubić pościg, wyszedł przez właz na wysokości rzeczonego hotelu. Tam, przebrany za obsługę, podwędził swój skarb. Do końca nie pamiętał, jak to się stało, ale cóż, było -40°C na zewnątrz i 40% wewnątrz. W każdym razie obudził się na hotelowym strychu dzień później, bogatszy o ból głowy i wyrób jubilerski. Wykąpał się, korzytając z łaźni w budynki. Pralnia dostarczyła świeżych ubrań. Jak gdyby nigdy nic wyszedł głównym wyjściem. Bronek miał dużo szczęścia, gdyż prawowity właściciel sygnetu pojął zgubę dopiero dzień później, gdy wrócił z wielkiego balu. W innym przypadku Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich mógłby nie być tak łaskawy.

Stalin stworzył kilkanaście sygnetów i zaczął rozdawać przedstawicielom sąsiednich krajów, a że mu trochę zostało, to obdarował też paru przywódców spoza regionu. Sam zachował najważniejszy z nich, dający możliwość zatruwania komunizmem tych, którzy nosili pozostałe. Od momentu, w którym Bronek zwinął pierścień, Związek Radziecki zaczął się sypać, a Stalin, później także jego następcy, rozpaczliwie szukali zguby. Nikt nie spodziewał się, że trafił on do najmniej oczekiwanej osoby tego dnia w Leningradzie - wujka Bronka, robotnika budowlanego, z Polski.

Gabriel, po sprawdzeniu czy herbata wystarczająco się ochłodziła, a następnie wypiciu całej w trzech łykach, wyłożył Jelonkowi, co się stanie, jeżeli władze rosyjskie odzyskają sygnet, oraz wyjaśnił, że pierścień nie może zostać w Polsce. Po odczycie u notariusza zbyt dużo osób o nim wie. Musi zostać zniszczony raz na zawsze w hucie we Władywostoku. Dodał też coś o wyprawie na piechotę, bo wszystkie środki transportu i dworce są monitorowane, coś o gościu imieniem Armando, który jakoby jest potomkiem nieślubnego potomka cara Mikołaja. Było też coś o karle alkoholiku z ulicy obok, zwanym Grizzly, co zna każdy tunel stąd po Pekin, a także o paru innych dziwnych sprawach.

Krzysztofa bardzo urzekły te urojenia alkoholowe i pewnie chętnie słuchałby dalej, ale przypomniał sobie, że rano musi wstać do pracy. Po wielu próbach udało się wyrzucić, oczywiście z zachowaniem dobrych manier, Gabriela z domu. Miał się pojawić dopiero nazajutrz, by dokończyć konwersację. Gazela przekonał go, chociaż nie od razu, że może przez kilka dodatkowych godzin, wszystkie obce wywiady świata nie odnajdą ich perfekcyjnie zakamuflowanej kryjówki.

Kładąc się ponownie spać, Jelonek stwierdził, że dziadunio chyba stracił rozum do reszty. Sen z przed wizyty Gabriela nie powrócił, próżno podświadomość szukała tej niebiańskiej plaży. W zamian ujrzał wizję Polski. Ojczyzna, która raz drugi upadła pod brzemieniem komunizmu. Twarz Bronka patrząca z wyrzutem. Postanowił nie ryzykować.

Nie uśmiechało mu się jednak brać urlopu po to, by zaiwaniać po mrozie do Władywostoku. Z pobieżnych wyliczeń wykalkulował, że pochłonęłoby to wszytskie dni wolne z najbliższych pięciu lat, a gdzie jego tradycyjny, coroczny wyjazd na tydzień do Mrągowa! Wykoncypował rozwiązanie pośrednie. Zadzwonił do kuzyna pracującego w pobliskiej hucie. Zbudowano ją w latach pięćdziesiątych na podstawie rosyjskich projektów, jak wiele obiektów w tamtych czasach. Gazela przed pracą podrzucił sygnet kuzynowi, a ten cisnął pierścień do gotującej się surówki.

Popołudniem, zgodnie z ustaleniami, zjawił się Gabriel.

  • Zbieraj się, ruszamy w naszą wyprawę, by zniszczyć zgubę Stalina – powiedział podekscytowany staruszek, który na tę okazję ubrał gustowny jasny płaszcz oraz czapeczkę z daszkiem. Wyposażony był także w kijek do Nordic Walking. Krzysztof już nie dociekał skąd ma tylko jeden i kto jest właścicielem drugiego.

  • Już to zrobiłem. Wykorzystałem hutę położoną nieopodal. Z tego co wiem, to sygnet roztopił się koncertowo! - Po czym pokazał Gabrielowi zdjęcie od kuzyna.

  • Hmm.. - zadumał się staruszek - W sumie czemu o tym nie pomyślałem? Naczyta się człowiek głupot, a potem zamiast spróbować, kombinuje jak koń pod górę.

Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, wieczorową porą, Krzysztof otworzył piwo i zasiadł przed telewizorem. Postanowił oberzeć dzisiejsze wydanie wiadomości, by zobaczyć co ciekawego przyniósł ten dzień innym mieszkańcom naszej zacnej planety. Kiedy wbił numer kanału, akurat podawali, że w Rosji zanotowano trzęsienia ziemi w rejonach Władywostoka, w wyniku czego runęła zabytkowa wieża wybudowana jeszcze za czasów Stalina.

Duszkiem wypił całą butelkę, potem drugą, trzecią.. Obudził się na plaży. Modelki znajdowały się na swoich miejscach. Z nieukrywanym - można tak powiedzieć - entuzjazmem skonstatował, że jakby ich nawet przybyło. Tej nocy już nic nie byłoby w stanie go obudzić.