Zbiór wierszy napisanych między do 2008.
Dorosłość
dorosłość zabija myśli każdego człowieka,
wypala oczy, język wyrywa dźwiękogłucha,
i niszczyć woli niż budować, rządzi nie słucha,
przesłania mu to piękno prawdziwe, wiecznie czeka,
geniuszy schematem zachowań ostrym morduje,
kaleczy ich dusze, oszpeca bliznami siłę,
przez co wielu choć żywi schowani w mogile,
nie tworzy lecz czyny nieustannie krytykuje,
ja żem dawien młodym będąc liczne strofy rodził,
zdolny wszystek okalający mnie świat opisać,
własne stworzyć prądy myśliciela, ciągle pytać,
już mnie jednak - nie spostrzegłem kiedy - w sieć złowiła
podła starość, jak innych bez sprzeciwu w piecu
z nienawiści i przyzwolenia, wypaliła
Powieść
prolog
powieści prologiem jest akt urodzenia
tom I
potem rozdziałow osiemnaście
traktuje o szczęściu zazwyczaj
zasymilowany człowiek wciąż się uśmiecha
tomII
w drugim tomie zaś słowa nieco mroczne
bardziej smutne a zarazem podniosłe
wiadomo - inny styl pisania
ciągłe dylematy, wielość pytań:
o sens istnienia, o to
czemu tak szybko czas ucieka,
i mnożą się zagadki, bóle istnienia
przy braku odpowiedzi od siebie, innych,
czy stworzyciela
-w czas owy rozwinięcie utworu
wzloty , upadki.
zakończenie tomu
tomIII
w trzecim z początku człowiek zastyga
rozrachunek z duszą prowadzi namiętny
już wie jak będzie, że nic nie poradzi
lata zleciały a on wciąż pośród nicości
ile jeszcze do końca powieści pozostało?
tego sam autor nie wie. skończy gdy uzna
w zakończeniu często płacz, łzy, niezrozumienie
ogromny żal twórcy i kilku wiernych odbiorców
że kończyć już musi
niestety kart i tuszu brakło.
poza tym nie łudzmy się
zbyt długich opowieści nikt słuchać nie lubi
Trzeba skończyć...
epilog
kończyć należy zawsze trafnym, mądrym słowem
więc i takie sie pojawi
gdy śmierć nad głową zawiśnie
--------------------------------------
w tym miejscu przypisy autora
czytelnikom swej ksiegi wyjaśnia czyny:
dlaczego? czemu nie inaczej? - poda powody
by każdy wiedział co tak naprawdę w zamyśle było
żeby nic nie umknęło, a co złego-
żeby na to przymknąć oko.
w końcu ideałow nie ma...
Koniec powieści, puenta podana.
Autorzy powieści życzą miłego czytania
Przyjaciel
Drzwi na zamków siedem i klucz zamknąłeś
Pokryłeś blachą grubą, na dźwięki głuchą owinąłeś
Klatka schodowa ponura, zaniedbana okropnie
Niby jest winda, lecz nie działa przewrotnie
Mimo trudności oraz faktu, że coś cuchnie wielce
Kolejne schodów stromych stopnie pokonuję w udręce
W końcu tam przyjaciela mego dom się znajduje
Z pewnością do środka zaprosi, czymś poczęstuje
---------------------------------------------
Zapukałem
To ja - Twój głos wewnętrzny
Co nie jedno Twe zdanie formował
Co sądy czynił, o dobru rozstrzygał
To ja - Twój przyjaciel!
Nie znam Cię, odejdź
Obcym nie otwieram!
Ja, obcy?
Zapukałem
To ja - Twój stary ojciec
Co nie raz Cię na duchu podtrzymał
Co z Tobą był gdy inni odeszli
To ja - Twój przyjaciel!
Nie znam Cię, odejdź
Obcym nie otwieram!
Ja, obcy?
Zapukałem
To ja - Twój uczuć skarbiec
Co miłość Ci dał na drogę
Co nadzieją przyświecał ciemnym czasem
To ja - Twój przyjaciel!
Nie znam Cię, odejdź
Obcym nie otwieram!
Ja, obcy?
Zapukałem
To ja - Ttwój obraz w świecie
Co kochał, szczęście widział w życiu
Co dobro pielęgnował i zło odrzucał
To ja - Twój przyjaciel!
Nie znam Cię, odejdź
Obcym nie otwieram!
Ja, obcy?
---------------------------------------
Człowieku współczesny!
już nie poznajesz
ani sumienia
ani Boga
ani serca
... i siebie tym bardziej
I jak Ty zapomniałeś- bądź pewien
Tak o tobie pamiętać nie będą
Kiedy tylko umrzesz gdzieś w ciszy
Wszyscy się ciebie wyrzekną
Nawet przyjaciele...
Zegar
Zatrzymałem wskazówki zegarowi
Przemocą mu je wstrzymałem
Teraz utratą chwili nikt się nie głowi
O bólu, starości zapomniałem
Zegar nie tyka
Nie odlicza czasów do wschodów słońca
Przez co człowiek utyka
Nie bojąc się już końca
Wraz z mechanizmem
Zatrzymał się człowiek
Stając się tylko organizmem
Nie chce otworzyć powiek
Zgubił w sobie
To co go tworzyło
Lęku, strachu nie ma w głowie
Pozorne szczęście go zmyliło
Cieszyć go przestała
Niepowtarzalność momentu
Co i o zazdrość bogów przyprawiała
Małe radości zrzucił do odmętu
Zatracił ideały
Nie bojąc się sądu i śmierci
Człowiek panem czasu, a Bóg? - mały
Wrzucony z moralnością do śmieci
W koszu z odpadami
Gniją pyszni ludzie
W każdej sekundzie tonami
Rozkładani własnym jadem...ludzie?
Kult nowy na Ziemi
Młodości się hołduje
A młodość głupotą się mieni
I sprawi, że świat runie
Wybacz mi nieliczny
Za to co zrobiłem
Że zacząłem plan demoniczny
Teraz wiem co uczyniłem
Lecz już za późno
Nie da się zawrócić
Uruchamiać zegar próżno
Normalności nie można przywrócić
Roztrzaskane elementy
Na wietrze latają
Jeżeli dobrych ludzi znajdę zastępy
Może znów zagrają...
Rozmowa
Widział pan? - Zapytałem o świcie
Lecz on nie widział
Poranek mu widok przesłonił
Barwy codzienności zabawniejsze,
Ciekawsze o stokroć
Od czarno-białej rzeczywistości
Widział pan? - Zapytałem południem ponownie
Lecz pan nie usłyszał nawet pytania
W dźwiękach okna, wnętrza samochodu,
Szumie elektryczności, antagonizmach uczuć
Wyrzucił mnie z świadomości
W sumie słuchać nie musi...
Widział pan?! - Zapytałem natarczywie z wieczora
Może łaskawie raczy spojrzeć w mym kierunku
Lecz teraz zwłaszcza nie ma ochoty
Śpiący już - na rozmowy nieskłonny
Poddałem się, już szczerze z rozmów mnie wyleczył
W ten w sekundzie jednej zrywa się z łóżka
Z snem w głosie słyszalnym jeszcze:
-przepraszam nie zauważyłem pana,
co tak przemknęło w pośpiechu?
tak wielkim, że skupić czasu się nie miałem
-(bo czasu znaleźć nie chciałeś) teraz już nie ważne
-ale cóż to było, ogromnie mnie to teraz zaciekawiło
- to życie głupcze przez palce Ci wyciekło,
a dzień już się skończył, czas nocy nastaje
dobranoc...
Trawa
kiedy depczesz trawę
nie odczuwasz swej winy
nie kroczysz pokutnie do konfesjonału
nie szukacz odkupienia pośród śpiewu organów
czy ukojenia w nieodległych ramionach przyjaciół
nie potrzebujesz wyżalić się ciemności
nic z powyższych - trawa jednaka, jedna z wielu
ogół - beztwarzowy, bezimienny... bezwartościowy
-trawie w oczy nie spojrzysz, wszakże gdzie one?
a jednak są...
jednakże gdy słyszysz, że róża zwiędła
tulipan pochylił się ku ziemi raz ostatni
wtedy krzyczysz naprzeciw niespawiedliwości
kroczysz ścieżką w ciszy, zadumany
wspomnieniami o owym tulipanie
bo on przez fizjognomię swą zawiłą
bardziej twe pragnienia wyraża
twe marzenia ku szczytom uwzniośla
w sobie zawarł esencję egzystencji
kwiat pielęgnowany w zacisznym ogródku
nie lęka się czy doczeka jutra
każdy wmawia mu geniusz, iskrę Boga
każdy za ozdobę domu pożąda
bo w swej dostojności prestiżu dokłada
taka oto próżna zabawka, ozdoba obłudnika
bo doskonalszy od trawy poczciwej
co rośnie choć ją każdy poniża
depcze, poniewiera, kaleczy, ogniem pali
i co ją najbardziej boli - nie dostrzega
a jednak trwa, choć już tyle razy
unicestwić ją wymyślnymi maszynami próbowali
mimo to Oni trwali, trwali, trwali...
Do widzenia
Przepaść ogromna między mną a światem
Odległa, ogromna, nie widzę nic zatem
Czeluść straszliwa dzieli ziemię na dwa
Po jednej stronie wy, po drugiej sam ja
Za szczeliną obłuda, zło, powszechna głupota
Człowiek cofnięty do proformy, marna istota
Ukrywa się lecz widzę, za kurtynę zaglądam
To aktor, o stu twarzach, szkaradnie wygląda
Iluż dziś jeszcze pamięta czym honor, nadzieja
Iluż zamiast zgiełku szuka w ciszy ukojenia
Dla kogo miłość- czysta, dobra coś znaczy
Kto sensu sobą nie zniszczył, nie przeinaczy
Ja z dala od tego, co najwyżej mnie to bawi
Że władca świata siebie i jego ogniem trawi
Ja obok, nie wtrącam się, nie moja sprawa
Mnie nie wolno, bo jakież ja mam prawa?
Jak nie można wody i ognia razem sposobem żadnym łączyć
Tak czego nie sposób trwale zachować należy zakończyć
Z ukochania harmonii, oraz umiłowania czystego zamętu
Nie można dla mostu trwałego zbudować fundamentu
Więc mnie na samotność, lecz was na większą skazali
Bo ja sam z sobą, a wyście sobie nawet to odebrali
Mnie stać na trzy znane uczucia, chwilę zamyślenia
A wy co macie dla siebie nawzajem? Krótkie DO WIDZENIA
Jaźń
I
w swej jaźni rozproszyłem się
na fragmenty liczne, niejednakie
uwznioślone myśli, prymitywne bodźce
zima-lato, księżyc - słońce
II
każda chwila jest orszakiem
nowych celów, a zarazem zapytania znakiem
nad ideą, bytem, wiarą i nadzieją
miłości i nienawiści siły się mienią
łyżeczką gustu wyławiam okruchy sensu
choć nie zawsze zauważam wśród zamętu
które kruche i ulotne dobre znaki
powywracał światu wiatr jednaki
III
w korowodzie zgonów intelektu
odleciałem gdzieś w zadumie
wyfrunąłem z gniazda ku górze
szybuje. Patrz! tam w chmurze
nie cofam się w dół
co raz chce wyżej i wyżej
IV
...gdy wypatroszysz mnie z samego siebie
prymitywnym tępym narzędziem
rozbiwszy przedtem mą czaszkę
studnię - by zaczerpnąć myśli i wspomnień...
wtedy pierwszy raz już nie uwierzę
***
Wyrywać z nocy ich umysły, w którą sami się wpędzili
Pokazywać, opisywać. relacje namiętne
Kochać, nienawidzić jednako - bo sercem całym
Ponad wszystkim być, z góry pośród ptakami będąc
Prorokować kart historii nowe działy
Będąc przewodnikiem ludu po zakątkach dusz ich własnych
Jak dzieci niewidome ku światłu prowadzić
Tym być, by marzenia moje innych zawstydzały
Wyszydzając małostkowość motłochu, ich owcze zapędy
Ich dążenia infantylne, bezcelowe, niespójne
Karykaturalnie świat ujmować,
Śmiechem do refleksji się przyczynić
Wierszem podłym straszyć uzdrowicielsko,
Żyć tak po prostu, tak marzycielsko
Stworzyć neologizm z bytu swego
W pragnieniach kapać się wesoło
Nie troszczyć się o nic
Harf słuchać, muzom pięknym deklamować ody
Nie do świata siebie, lecz jego do mnie dostosować
Nie pojmować realiów jednoznacznie, dna drugiego szukać
Najwybredniejsze gusta mieć zdolności by poruszać
Nie asymilować, trendy w kąt odrzucać
Będąc trendem sam dla siebie
Autonomią zatopioną w bezsensie
W firmamencie anonimowych gwiazdeczek
Hodowanych na plastyku i tandecie
Jak gwiazda polarna wyznaczać kierunki
Właściwe, nie pozorne, krótkotrwale
Jednej garści trzymać wiedze i charyzmę
W drugiej dzierżyć boski talent
I ulepiwszy krwią własną nasączając
Dostać masę kształtną, bogatą
Do liryki zasad łatwo adaptowalną
Być tym , kim być nie mogę
Czyż kot stać się lwem może?
Jakże chciałbym być poetą, Boże...
a może?
bo kimże jest poeta
czy ten co zwać się im każe
czyż to ktoś wybitny
forma jakaś doskonała?
nie! to ta sama marna istota
jeden z wielu, żaden jedyny
żaden wybrany głosiciel prawd objawionych
człowiek to jedynie utalentowany
talent swój zawdzięcza pracy
jedynie ona poetą czyni
nie sam człowiek, nie czyny
on tylko koegzystuje,
formą narzędzia będąc
liryka go wykorzystuje
a kiedy uzna że skończył
porzuci w pustym korytarzu
zostawiając niepotrzebne myśli w głowie
o sensie, Bogu, egzystencji, trwodze
o miłości romantycznej, podłej fizjologii
ludzie, narody słuchajcie!
n i e m a p o e t ó w
są wytworem machinalnej wyobraźni
halucynacją, niedoborem jaźni
bo i drugie pytanie zadać warto
czym poezja, co ją większość czyta rzadko?
to m a n i p u l a n t k a
z rzeczy ważnych się naśmiewa
deprecjonując ich prawo do mówienia
z tych dziecinnych rodzi strofy wielkie
piękne, barwne, przełomowe, zmiennie
nicość nieskończonością przeplata
poezja, poeta
czym jest końcowo?
to wielka z a g a d k a
co wiec wnioskuje sam sobie po cichu
czy to juz poezja czy jeszcze s l o w a ?
przede wszystkim mowa. czy jestem poetą?
może ukradkiem...
kiedy
-na balkonie gwiazdom na niebie ideologie dopowiadam
-zamknę oczy na bylejakość otoczenia
-w filharmonii łzami nagrodzę muzykę
-powiem Kocham, nawet, gdy wiem, że nie słyszy
-wyfiltruje na ulicy z mrowiska twarzy te prawdziwe
-zaprzeczę oczywistości wbrew ogółu woli
-nie boję się walczyć w obronie idei
.
.
.
-szukam własnej, niepowielanej drogi
wtedy czuje się jak poeta, może nie wspaniały
lecz chociaż jeszcze mam swe intymne ideały
swe przekonania, których bronię, coś do powiedzenia
gdy inni wolą milczeć. w t e d y jestem poetą.
i tego się nie wyprę.
Wirujące puste głowy
twarze rozmyte potokami w zachwycie
namalowane strumieniami porcelany na szybie
wymyte z brudu goryczy i ciszy
ogarnięte cyfrowym białym szumem telewizora
podpięci do świata z nadmiernym napięciem
spaleni natężeniem, zagonieni pędem do podłogi
oślepieni na barw odcienie, dźwięków melodie
widzący czernią i bielą, bezwątkowi,
ludzie uproszczeni, zero-jedynkowi
zamknięci w kapsule własnej rzeczywistości
niwelujący siły własnych wyobraźni
celów szukający bez celu, nie z potrzeby
nie dla siebie, lecz dla wielu
zwykrzywiani, obolali, przerażeni
gdy im myślec rozkazali
z czasem wolnym pośród spalin, asfaltu
i foli śniadaniowej
a marzenia? są, a i owszem
by mieć więcej, by najpiękniejszym,
by korony na głowę wciąż spadały
co to za marzenia, co jak oni
z jednej gliny, z jednej formy
nadmuchane i jałowe
brak wolności podkreślają
wirujące puste głowy w autobusach
i pociągach, samolotach i na łodziach
wierzące, że to wszystko proste,
że to zawsze było, że zawsze być musi
ah,na wietrze jak na wróble strach
symbol upadku - wirujące puste głowy
Dziś
kiedy bohaterowie uznają,
że sił juz nie mają
bo zepchnięto ich z piedestału
postumentów chwalebnych przecież
i tak większości się nie stawia
kiedy autorytety zamilkną
w chaosie rozmów i dźwięków
wydawanych przez idoli- cielców
z plastyku oblanego złotem
i skazańcy wreszcie dostrzegą
że kamienia na górę wtoczyć się nie da
że wtaczać nie ma sensu
bo nawet gdyby wierzchołek obniżyć
to głaz i tak drugą stroną zleci
kiedy mordercy pójdą do nieba
a sprawiedliwi udławią się siarką
aniołowie wbiją na pal piekielne zastępy
w imię ostatecznego pokoju
i woda zacznie palić, ognia szukać
będziemy na pustyni
kiedy wmówią Ci Ciebie i prawa narzucą
wybiorą Ci władcę nad duszą
uwierzysz, że dla Twego dobra
na każdym kroku czają się w oknach
będziesz szedł za nimi, choć
nogi będą od tempa krwawiły
kiedy w tłumie, ludzi już nie znajdziemy
wtedy zobaczysz człowieku
cywilizację wolności XXI wieku
Bez znieczulenia
pierwsza nuta dnia ciężko wydobyta przez zastane palce
jeszcze gdzieś błądzę, czegoś szukam pośród poranka
promyk światła zamiast kreować radość - ból sprawia
ręce z nienawiści do nosiciela odbierają spójność szklance
gdzieś dopiero staram się wmawiać sens istnienia
kolejny dzień zaczynam, w bólu, bez znieczulenia
NASTĘPNYMiędzy mną, a ... [Tom2]